Międzyzdroje 2017

 

Pogoda w tym roku zdecydowanie się na nas wypięła.. Niestety. Dopiero dzień przed wyjazdem na południe – pogoda poprawiła się na tyle, żeby iść na plażę. Ja, jako tubylec, oczywiście nawet butów nie ściągnęłam. Ale dziecię me? A jakże! Moczyła nogi w wodzie! I to nie w kaloszach 😀

Tak wyglądała plaża w Międzyzdrojach dzień przed naszym wyjazdem. Lipiec! a plaża pusta. Niewiarygodne. Normalnie, to o tej porze roku przez międzyzdrojską plażę nie idzie przejść…

Wbrew pozorom, nad polskim morzem gdy pogody brak też jest co robić. My, w związku z tym, że byłyśmy same i bez auta, postanowiłyśmy postawić ciut na spędzenie czasu z rodziną i znajomymi. Chociaż – i na wędrówki pomiędzy deszczem czasu nie zabrakło.

Gdzie iść w Międzyzdrojach? Dla dzieciaków na pewno fajnym miejscem jest zagroda żubrów, znajdująca się na terenie Wolińskiego Parku Narodowego. Młoda była zachwycona, natomiast ja nie za bardzo. Pamiętam zagrodę z czasów mojego dzieciństwa i przyznam szczerze, że ubogo się tam zrobiło. Żubry – owszem są. Orzeł bielik – sztuk jeden. Dziki – sztuk 3. A kiedyś było całe stadko. I to z małymi warchlakami! Jeden jeleń…. i chyba tyle.. Lena zachwycona, szczególnie, że te żubry wreszcie na żywo zobaczyć mogła. My mamy co prawda na południu ośrodek hodowli żubrów, w Niepołomicach, jest to jednak ośrodek zamknięty i mając odrobinę farta ewentualnie można sobie pooglądać żubrzyki przez płot. Betonowy. Jak ktoś kogoś podniesie.

Mówiąc szczerze, jak tak teraz patrzę na zdjęcia – to tego Bielika to prawie w ogóle nie widać 😀 Jelenia i sarny też 😀 Ale – najważniejsze, że dziecko zadowolone ze spaceru było 😉

Międzyzdroje, to też promenada Gwiazd. Podobno Festiwal odbywa się nadal, co roku, pod hotelem Amber Baltic – przybywa łapek na chodniku. Dla dziecka – frajda. Lena latała od jednej do drugiej i przymierzała, która pasuje.

Niestety, wszystkie były jakieś takie – olbrzymie 😉

Na co jeszcze można zwrócić uwagę w Międzyzdrojach a gdzie tym razem my nie dotarłyśmy?

  1. Muzeum WPN. Tu niestety pokonały nas godziny pracy muzeum 😉 ale nadrobimy!
  2. Planetarium, które znajduje się tuż obok gabinetu figur woskowych.
  3. Gabinet figur woskowych
  4. Muzeum miniatur
  5. Park linowy (ponoć jest, ponoć fajny, niestety ciągle mokro było, więc – nie dane nam było sprawdzić co i jak).
  6. Rejs statkiem z molo w Międzyzdrojach lub – wycieczka do Dziwnowa i tam też dwa pirackie statki pływają po zalewie kamieńskim i po morzu. W Dziwnowie dodatkową atrakcją dla dzieci będzie most zwodzony, który podczas wypływania statku w morze podnosi się 🙂

Ojców, 04.06.2017

Było o Maciejowej, to będzie i o Ojcowie. 😀

Jedno, co pewnie dość długo będzie mi się kojarzyło z tą wycieczką, to problem z parkowaniem 😀 Serio! Na szczęście to nie ja musiałam znaleźć miejsce parkingowe, ani nie ja musiałam cofać na parkingu pod zamkiem żeby przejechać w górę na kolejny parking… Szkoda tylko, że ja musiałam później wracać i z duszą na ramieniu przejeżdżać między poparkowanymi po obu stronach drogi samochodami.. a to wszystko – na zakazie zatrzymywania i postoju! Ja, mimo lęku, że kogoś zawadzę przejechałam. Ale czymś większym gabarytowo niż asterka – chyba bym na zawał zeszła jakby mi przyszło przejechać…

Wracając jednak do samej wycieczki. Do Ojcowa pojechaliśmy – średnio przygotowani. Na szczęście na miejscu dało się kupić mapę, więc daliśmy radę. Dotarliśmy na parkin pod Złotą Górą, a stamtąd, spacerkiem, przez Dolinę Sąspowską, dotarliśmy do miejsca, gdzie można było zjeść pstrąga 😀 Dolina robiła wrażenie i co najlepsze – nie było tam zasięgu żadnej sieci komórkowej 😀 Telefon służyć mógł jedynie za aparat fotograficzny. Oczywiście, ku rozpaczy pewnej 10 – latki, która z nami była. No jak to, bez zasięgu? Bez internetu w telefonie? No cóż, takie życie.

Dolinka piękna. Wędrowaliśmy wśród drzew, a dziewczyny największą frajdę miały ze źródeł. Mijaliśmy dwa: źródło Filipowskiego oraz źródło Harcerza. Cóż pisać więcej? Nic, najlepiej zobaczyć.  My na pewno jeszcze wrócimy. Przed nami jeszcze zwiedzanie jaskiń, Zamek w Ojcowie i Pieskowej Skale. Oraz – słynna maczuga Herkulesa.

Maciejowa, 03.06.2017

Sezon wycieczek górskich rozpoczęty. Na „powitanie” Maciejowa. Tylko – nie z Rabki, lecz z Ponic. Szlaku jako tako tam nie ma. Dlaczego tam „wylądowaliśmy”? Otóż  w Ponicach matka ma znajomego. Pojechaliśmy więc w odwiedziny i – jak się okazało – z Ponic da się na Maciejową wejść. Jest sobie polna droga, którą rolnicy dojeżdżają do pól. Poszliśmy. Podejście? Dość strome, ale daliśmy radę. A sam szczyt? Cudowny!

Schronisko PTTK na Maciejowej jest cudowne! Klimatyczne, nie duże, dookoła trochę miejsca żeby rozłożyć koc i odpocząć. Z tyłu schroniska taras, na którym można usiąść i podziwiać cudowne widoki. A jest co! My – oglądaliśmy zaśnieżone Tatry! O Maciejowej nie ma co więcej opowiadać. Tam trzeba się wybrać i samemu zobaczyć 🙂

Poznań, styczeń 2017

Udało nam się podróżniczo rozpocząć rok! Dopiero styczeń, a my już mamy za sobą jedną wyprawę. Po kilku przymiarkach, nareszcie udało nam się odwiedzić Poznań! I zdążyć na koziołki!

Wyprawa z cyklu przyjemne z pożytecznym. Ja wizyta u mojej dawnej pani doktor, a obok tego odrobinka zwiedzania. Niestety, byłyśmy zdecydowanie za krótko, żeby zobaczyć wszystko co chciałyśmy. Wszak czas na dowolne brykanie z kuzynami też musiał być 🙂

W Poznaniu Lenka była po raz pierwszy. Ja – ostatni raz byłam tam jakieś 10 lat temu. Wiele się zmieniło.

Wśród wielu atrakcji zdecydowałyśmy się odwiedzić Rogalowe Muzeum Poznania. Pokaz tuż po godzinie 11, połączony więc z oglądaniem koziołków. Muzeum mieści się w kamienicy tuż przy rynku. Z pierwszego piętra kamienicy usytuowanej dokładnie naprzeciwko ratusza – widok na koziołki był wręcz doskonały. Lena nieco zdziwiona. Pan, który pokaz prowadził używał poznańskiej gwary. Dla mnie, jako że mam pyrlandzkie korzenie gwara jest zrozumiała. Młoda była zaskoczona. Kociamber, Kejter, Klara, tytka, wiara, szczun, mula, kalafa, klapioki, ślipia…. i wiele, wiele innych. Podczas pokazu dzieciaki miały możliwość aktywnego uczestnictwa w pokazie. Jedni (Lena) ugniatali ciasto i formowali z niego kulę, inni wałkowali, jeszcze inni pomagali przy przygotowaniu nadzienia, a następni przy wykrawaniu formy ciasta potrzebnej do „zwinięcia” rogalików. Fajna sprawa. Po zakończonym pokazie, czyli już po tym, jak koziołki schowały się w ratuszowej wieży – dzieciaki dostały potwierdzenie uczestnictwa w pokazie – dyplom czeladnika. Powędrowałyśmy „chwilę” po rynku i starym mieście I jedno jest pewne – jeszcze tu wrócimy! Jeszcze zamek, makieta starego Poznania, muzeum archeologiczne, palmiarnia, zoo stare i nowe i wiele, wiele innych…

zdj2 zdj1

A może na majóweczkę się uda? kto wie 😉

Muzeum żywych Motyli

O tym, że mam dziwne dziecko wiem od dawna. Młoda nie ma nic przeciwko atrakcjom, od których inne dzieci najchętniej uciekłyby z piskiem i płaczem. Gdy byłyśmy w ZOO we Wrocławiu i motylarni – dzieciaki jakoś szybko wychodziły… Rozglądały się, czy aby na pewno żadne fruwające coś na nich nie siedzi. Lena? wręcz przeciwnie. Szukała okazji, żeby motyl na niej usiadł, żeby podejść bliżej itp. We Wrocławiu jakoś szczęścia w tej kwestii za wiele nie miała, przez co wyszła ciut rozczarowana. Dzisiaj udało się nadrobić.

Kraków. I Muzeum Żywych Motyli na ul. Grodzkiej. Tak ot sobie niepozorna kamienica. A w niej to w sumie jeden pokój. Po którym latają do woli przeróżne motyle. I kilka ptaszydeł. Dla ciekawszych znajdą się jeszcze patyczaki oraz… ptasznik! Zamknięty na szczęście, bo ponoć nie pogardziłby posiłkiem w postaci motyla.

Do rzeczy – motyle latające samopas i pani, która to i owo potrafiła o nich opowiedzieć. Nazw oczywiście nie zapamiętałyśmy. I wylęgarnia motyli – oczywiście pani ładnie wytłumaczyła jak z kokonu, który sobie wisi wylęga się motyl. Były tam kokony z motylami, których okres wylęgania wynosi 3-4 miesiące, natomiast długość życia od momentu wylęgu to zaledwie 10-14 dni.

Krakowskie motyle – w przeciwieństwie do tych wrocławskich – chętnie przylatywały do Leny. Siadały – to na głowie, to na nodze. Jeden to tak latał, tak fruwał, że non stop młodą znalazł!

Miałyśmy dziś również okazję poobserwować karmienie motyli. Serio! Banan rozkrojony na pół, a na nim kupa motyli wyciągających nektar. I pani z siatką na motyle, łapiąca je delikatnie i przynosząca do banana, żeby wszystkie były najedzone. Dziecię me w mig „załapało” jak motyla „złapać” żeby mu krzywdy nie zrobić i dzielnie pomagała pani jeden z gatunków wytropić i przynosiła do nakarmienia.

 20160912_122915 20160912_123015 20160912_124800   20160912_125517 20160912_123406 20160912_123902 20160912_124147

Oprócz nas w muzeum pojawiały się oczywiście inne dzieci i ich rodzice.. Różni. I powiem szczerze, że najczęściej padającym hasłem z ust rodziców było „nie ruszaj, nie dotykaj”. A pani, pracownik muzeum jak najbardziej pozwalała. Oczywiście po krótkim instruktażu jak się należy z motylem obchodzić, żeby mu krzywdy nie zrobić. I stały takie dzieciaczki… oglądały, trzymając ręce przy sobie. I patrzyły jak Lena miała na rękach bądź nogach, głowie czy czymkolwiek – właściwie to chyba każdy gatunek żyjący w muzeum. Niektóre przylatywały dobrowolnie, inne zachęcała podstawiając paluszki..

A na koniec jeszcze krakowski rynek. Obowiązkowo fontanna oraz – punkt czerpania wody. Oczywiście – po rynku latała boso… A co tam. Po co komu buty?

20160912_133730 20160912_134422