Muzeum żywych Motyli

O tym, że mam dziwne dziecko wiem od dawna. Młoda nie ma nic przeciwko atrakcjom, od których inne dzieci najchętniej uciekłyby z piskiem i płaczem. Gdy byłyśmy w ZOO we Wrocławiu i motylarni – dzieciaki jakoś szybko wychodziły… Rozglądały się, czy aby na pewno żadne fruwające coś na nich nie siedzi. Lena? wręcz przeciwnie. Szukała okazji, żeby motyl na niej usiadł, żeby podejść bliżej itp. We Wrocławiu jakoś szczęścia w tej kwestii za wiele nie miała, przez co wyszła ciut rozczarowana. Dzisiaj udało się nadrobić.

Kraków. I Muzeum Żywych Motyli na ul. Grodzkiej. Tak ot sobie niepozorna kamienica. A w niej to w sumie jeden pokój. Po którym latają do woli przeróżne motyle. I kilka ptaszydeł. Dla ciekawszych znajdą się jeszcze patyczaki oraz… ptasznik! Zamknięty na szczęście, bo ponoć nie pogardziłby posiłkiem w postaci motyla.

Do rzeczy – motyle latające samopas i pani, która to i owo potrafiła o nich opowiedzieć. Nazw oczywiście nie zapamiętałyśmy. I wylęgarnia motyli – oczywiście pani ładnie wytłumaczyła jak z kokonu, który sobie wisi wylęga się motyl. Były tam kokony z motylami, których okres wylęgania wynosi 3-4 miesiące, natomiast długość życia od momentu wylęgu to zaledwie 10-14 dni.

Krakowskie motyle – w przeciwieństwie do tych wrocławskich – chętnie przylatywały do Leny. Siadały – to na głowie, to na nodze. Jeden to tak latał, tak fruwał, że non stop młodą znalazł!

Miałyśmy dziś również okazję poobserwować karmienie motyli. Serio! Banan rozkrojony na pół, a na nim kupa motyli wyciągających nektar. I pani z siatką na motyle, łapiąca je delikatnie i przynosząca do banana, żeby wszystkie były najedzone. Dziecię me w mig „załapało” jak motyla „złapać” żeby mu krzywdy nie zrobić i dzielnie pomagała pani jeden z gatunków wytropić i przynosiła do nakarmienia.

 20160912_122915 20160912_123015 20160912_124800   20160912_125517 20160912_123406 20160912_123902 20160912_124147

Oprócz nas w muzeum pojawiały się oczywiście inne dzieci i ich rodzice.. Różni. I powiem szczerze, że najczęściej padającym hasłem z ust rodziców było „nie ruszaj, nie dotykaj”. A pani, pracownik muzeum jak najbardziej pozwalała. Oczywiście po krótkim instruktażu jak się należy z motylem obchodzić, żeby mu krzywdy nie zrobić. I stały takie dzieciaczki… oglądały, trzymając ręce przy sobie. I patrzyły jak Lena miała na rękach bądź nogach, głowie czy czymkolwiek – właściwie to chyba każdy gatunek żyjący w muzeum. Niektóre przylatywały dobrowolnie, inne zachęcała podstawiając paluszki..

A na koniec jeszcze krakowski rynek. Obowiązkowo fontanna oraz – punkt czerpania wody. Oczywiście – po rynku latała boso… A co tam. Po co komu buty?

20160912_133730 20160912_134422