śmiać się czy płakać?

miał być dziś post z cyklu #NaszaPolska. Ale nie będzie. Poczeka do jutra. Dziś coś, co mi leży na wątrobie.

Lena wróciła dziś ze szkoły (uwaga! zerówka!!) z czymś na kształt uwagi. Liścik od pani od angielskiego, że dziecko nie pracuje na LEKCJACH języka angielskiego, nie wykonuje poleceń, nie odpowiada na pytania (właściwie, to chyba w ogóle się do pani nie odzywa). A pani nie jest w stanie zweryfikować co dziecko umie. Ponoć siedzi z boku i nie chce brać udziału w zajęciach, odmawia przyjścia do koła oraz zabawy z innymi dziećmi.

Hmmm.. to ciekawe, bo nigdy w życiu nie było z Młodą tego typu problemów. A Młoda? mówi, że siedzi z boku, na ławce, bo pani jej tam kazała siedzieć.

A mówiąc szczerze, to wydaje mi się, że dziecko me po prostu się nudzi. Że zajęcia są dla niej nieatrakcyjne, nudne i dlatego nie bierze w nich udziału. Tylko jak pani powiedzieć, że przecież ja jej uczyła nie będę jak ma zajęcia prowadzić tak, żeby były atrakcyjne ani jak motywować dzieciaki do wspólnej pracy….

Po przeczytaniu tego „liściku” odnoszę wrażenie, że niewiele brakuje, żeby pani usiadła i się rozpłakała, bo „dziecko jej nie słucha i się do niej nie odzywa”.

No bez jaj…