początki młodego kierowcy…

Prawko już mam. Odebrane. Nawet jeździć mi się zdarza! Z duszą na ramieniu, bo to autko jaśnie pana Męża… czyli oczko w głowie. I oczywiście – sama nie jeżdżę. Tylko z obstawą. Z jaśnie panem po stronie pasażera. I muszę stwierdzić, że nic, absolutnie nic mnie tak nie stresuje jak jego obecność! I ciągła krytyka, to nie tak, to nie tak, to inaczej, a sprzęgła to już w ogóle dotykać nie powinnam bo się spali od samej obecności mojej stopy w pobliżu! I nic pozytywnego! W zakręty wchodzę źle, bo lekko hamuję (mam traumę po kursie, kiedy z dość dużą prędkością skręciłam w prawo i wylądowałam zamiast na prawym, to na lewym pasie… więc teraz wolę wolniej), za dużo używam sprzęgła, za wolno zmieniam biegi (i wtedy za długo sprzęgło jest wciśnięte)! Sytuacja z dzisiaj  – wyjeżdżałam z podporządkowanej, ciut pod górkę stałam, na mega ruchliwą drogę, gdzie nie raz trzeba się ryć na żywca żeby wyjechać. Dojechałam do skrzyżowania, stanęłam. Źle! powinnam podjechać bliżej! I gdyby mi to że stanęłam nie w tym miejscu co jaśnie pan staje – ograniczało widoczność czy coś to ok, ale ja wszystko widziałam jak na talerzu! ALbo na CPN wjechaliśmy…. a na nim pielgrzymów jak mrówków! Siedzących wszędzie. I oczywiście foch i darcie „bo ich rozjedziesz!” widzę przecież, że siedzą, zachowuję odstęp, ale przecież na bank jakiegoś trącę! Pasażer wie oczywiście najlepiej.. Oszaleć idzie! I jak tu nabierać wprawy, doświadczenia, obycia z samochodem jak na każdym kroku ktoś siedzi i jojczy, że wszystko jest tak źle i tragicznie?

Będąc na wyspie, jaśnie pan raz!! odważył się dać mi auto. Przyczyna? Chciałam odwiedzić moją bardzo dobrą koleżankę. A jemu nie chciało się z nami siedzieć…. więc wolał dać mi samochód niż jechać ze mną. Zupełnie inna jazda. Taki komfort. Powoli, ze spokojem, parkowałam na trzy razy, ale sobie poradziła. Bez problemu! Bez komentowania, że czemu tak długo, czemu to, czemu tamto, to nie tak, tamto źle…

I tak się zastanawiam, czy nie lepiej chwilowo sobie odpuścić, nie jeździć, odłożyć fundusze na własny dupowóz, jeździdło – zwał jak zwał… Zamiast słuchać non stop jak się źle jeździ… Bo widzę, że zaczynam się bać sama w jakikolwiek sposób zareagować, bo co bym nie zrobiła i tak źle będzie…

A może to tylko ja mam tak przekichane z racji tego, że mąż kierowca zawodowy? I potrafi jeździć wszystkim, co mu się „pod rękę” nawinie?

Dodaj komentarz