W kierunku edukacji domowej?

Coraz bardziej zawiedziona jestem systemem oświaty w PL. A żeby nie generalizować, bo owszem wiem, że w naszym kraju jest wielu wspaniałych pedagogów, którzy nieba uchylą, żeby tylko podążać za zainteresowaniami dzieci, realizując przy tym minimum programowe. Wielu nauczycieli nadal potrafi rzetelnie przygotowywać się do lekcji, zaciekawić uczniów, rozbudzić w nich chęć i potrzebę „nauki” – a dokładniej dążenia do rozwiązania, odkrycia i samodzielnego poznania zjawisk itp.

My w tym roku tyle szczęścia nie mamy. Pani w przedszkolu… no cóż, powiedzmy, że jej metody i postępowanie pozostawiają wiele do życzenia, a Młoda w ogóle nie ma ochoty chodzić do placówki oświatowo – wychowawczej. Na hasło „przedszkole” potrafi mi się pochorować. Serio! z objawami somatycznymi chorób! Przekonałam się o tym kilka dni temu, rozmawiając z młodą o przedszkolu… objawy, które leczyliśmy 2 tygodnie wróciły w ciągu kilku godzin…. Mimo że dieta była utrzymana i w ogóle…

Coraz bardziej myślę o ED. I może na razie (na czas zerówki) nie stricte, że tylko w domu, ale większość w domu. Ale tak, żeby miała kontakt z dzieciakami… Bawimy się z młodą literkami, głoskami, ćwiczymy słuch fonemowy, bo według pani psycholog z PPP – jest to obszar, który bardzo kuleje. I co? Chwila moment, przypilnowanie, żeby Młoda słyszała głoskowanie poprawne (czyli nie DY, a d itp.), a dziecku lepiej! na początku i na końcu łapie już prawie wszystko… ba! w wyrazach krótkich potrafi już nawet wysupłać śródgłos! ale o naszym zmaganiu i zabawach w kierunku czytania opowiemy kiedy indziej 🙂