Maciejowa, 03.06.2017

Sezon wycieczek górskich rozpoczęty. Na „powitanie” Maciejowa. Tylko – nie z Rabki, lecz z Ponic. Szlaku jako tako tam nie ma. Dlaczego tam „wylądowaliśmy”? Otóż  w Ponicach matka ma znajomego. Pojechaliśmy więc w odwiedziny i – jak się okazało – z Ponic da się na Maciejową wejść. Jest sobie polna droga, którą rolnicy dojeżdżają do pól. Poszliśmy. Podejście? Dość strome, ale daliśmy radę. A sam szczyt? Cudowny!

Schronisko PTTK na Maciejowej jest cudowne! Klimatyczne, nie duże, dookoła trochę miejsca żeby rozłożyć koc i odpocząć. Z tyłu schroniska taras, na którym można usiąść i podziwiać cudowne widoki. A jest co! My – oglądaliśmy zaśnieżone Tatry! O Maciejowej nie ma co więcej opowiadać. Tam trzeba się wybrać i samemu zobaczyć 🙂

Plany planami, a życie….

Czyli z nocy muzeów w tym roku nic nie wyszło… Zmęczenie Leny po tygodniu szkoły, a potem czekaniu aż mama pracę skończy było tak duże, że w piątek padła. Z kurami! Trudno. Nie teraz, to za rok. Albo przy innej okazji. Za to sobota wesoła i ciekawa. W Krakowie z siostrą. Obleciały – chyba wszystkie place zabaw w całym parku pod blokiem siostry! Serio!! Grunt, że zadowolone były. Przed nami kolejny intensywny tydzień. Oby do następnego weekendu 😀

Noc muzeów – z sześciolatką?

Czemu nie!

My się chyba wybierzemy. Właśnie czytałam trochę na temat tego co można zobaczyć i o jakich porach. I wybrałam coś dla nas. A właściwie – dla Leny. Mnie osobiście kuszą podziemia Krakowa. Ale – nie wiem czy moja sześciolatka będzie zadowolona… Dlatego postawimy na coś bardziej aktywnego. Muzeum Inżynierii Miejskiej i „W pracowni drukarza” (tu – o ile zdążymy dotrzeć po mojej pracy). Potem Ogród Doświadczeń im S. Lema, a na koniec – nocny spacer po Nowej Hucie. Planowany koniec spaceru – to godz. 23.30 – co prawda widzę, że można by było jeszcze gdzieś zaglądną, ale – myślę, że dziecię me może już mieć dość. Zobaczymy, jak to będzie 😉 Na oku mam jeszcze kilka innych opcji.. kuszących. Jutro trzeba będzie skonsultować z dzieckiem 😀

Puszcza Niepołomicka

Na majówkę miałam wiele planów, wszystkie oczywiście w zależności od tego jaka będzie pogoda. Marzyły mi się góry, ale – aż tak pogoda nie rozpieściła.

Ale nie ma co narzekać. Dziś nie było najgorzej. Słońce świeciło, w miarę ciepło było, a że wiało? No cóż, nie można mieć wszystkiego 🙂

Wybór padł zatem na – Puszczę Niepołomicką. Powiem szczerze, że dzisiaj po puszczy jeździli na firmowym rajdzie rowerowym ludzie z mojej pracy. Planowano jakieś 25 km wycieczki i grilla w środku puszczy. Mnie osobiście odstraszyła odległość… Zapakowaliśmy nasze jednoślady na bagażnik w opelku i – pojechaliśmy indywidualnie. I wiecie co? zrobiliśmy około 18 km! Nawet nie wiem gdzie i kiedy to zleciało!

W puszczy niepołomickiej jest wiele tras rowerowych, po których nie jeżdżą samochody. Jest to genialne rozwiązanie dla rowerowców z dziećmi. U nas – gdzie Lena tak naprawdę dopiero co zaczyna na dobre jeździć na dwóch kółkach – puszcza jest idealnym miejscem.

A w puszczy – słyszeliśmy nie raz i nie dwa o ośrodku hodowli żubrów. Ale – jakoś nie bardzo udało nam się znaleźć to miejsce. Dziś się udało. I to całkiem przypadkiem! Autkiem dotarliśmy pod same szlabany, zostawiliśmy na parkingu i ruszyliśmy dalej innym środkiem lokomocji. Tym razem celem był Czarny Staw. Trochę poszliśmy na łatwiznę i tata wpisał w nawigacji w telefonie współrzędne geograficzne. Dotarliśmy bez problemu, a po drodze – mijaliśmy poszukiwany od jakiegoś czasu ośrodek hodowli żubrów. Lena była trochę niepocieszona, że nie ma jak wejść, oglądnąć…. Tata wziął zatem wysoko na ręce i – ku radości dziecka – jedno bydlę akurat sobie leżało nieopodal, w zasięgu wzroku i wygrzewało się na słońcu. Radość Leny? Nie do opisania. Już się nie może doczekać wyjazdu nad morze, do babci, a tam – w Międzyzdrojach żubrzyki można podziwiać ze specjalnego tarasu widokowego.

i jeszcze kilka fotek z dzisiejszej wycieczki 😀 Na pierwszym zdjęciu widać odznakę PTTK Turystyczna Rodzinka 😀

Poznań, styczeń 2017

Udało nam się podróżniczo rozpocząć rok! Dopiero styczeń, a my już mamy za sobą jedną wyprawę. Po kilku przymiarkach, nareszcie udało nam się odwiedzić Poznań! I zdążyć na koziołki!

Wyprawa z cyklu przyjemne z pożytecznym. Ja wizyta u mojej dawnej pani doktor, a obok tego odrobinka zwiedzania. Niestety, byłyśmy zdecydowanie za krótko, żeby zobaczyć wszystko co chciałyśmy. Wszak czas na dowolne brykanie z kuzynami też musiał być 🙂

W Poznaniu Lenka była po raz pierwszy. Ja – ostatni raz byłam tam jakieś 10 lat temu. Wiele się zmieniło.

Wśród wielu atrakcji zdecydowałyśmy się odwiedzić Rogalowe Muzeum Poznania. Pokaz tuż po godzinie 11, połączony więc z oglądaniem koziołków. Muzeum mieści się w kamienicy tuż przy rynku. Z pierwszego piętra kamienicy usytuowanej dokładnie naprzeciwko ratusza – widok na koziołki był wręcz doskonały. Lena nieco zdziwiona. Pan, który pokaz prowadził używał poznańskiej gwary. Dla mnie, jako że mam pyrlandzkie korzenie gwara jest zrozumiała. Młoda była zaskoczona. Kociamber, Kejter, Klara, tytka, wiara, szczun, mula, kalafa, klapioki, ślipia…. i wiele, wiele innych. Podczas pokazu dzieciaki miały możliwość aktywnego uczestnictwa w pokazie. Jedni (Lena) ugniatali ciasto i formowali z niego kulę, inni wałkowali, jeszcze inni pomagali przy przygotowaniu nadzienia, a następni przy wykrawaniu formy ciasta potrzebnej do „zwinięcia” rogalików. Fajna sprawa. Po zakończonym pokazie, czyli już po tym, jak koziołki schowały się w ratuszowej wieży – dzieciaki dostały potwierdzenie uczestnictwa w pokazie – dyplom czeladnika. Powędrowałyśmy „chwilę” po rynku i starym mieście I jedno jest pewne – jeszcze tu wrócimy! Jeszcze zamek, makieta starego Poznania, muzeum archeologiczne, palmiarnia, zoo stare i nowe i wiele, wiele innych…

zdj2 zdj1

A może na majóweczkę się uda? kto wie 😉

Historia Polski, czyli #NaszaPolska

nasza-polska

Grudzień, to czas na historię. I na początek kilka legend. „O Lechu, Czechu i Rusie”, „O Smoku Wawelskim”, o „Warsie i Sawie” i „Warszawskiej Syrence”…

Potem słów kilka o symbolach narodowych. Flaga, godło i Mazurek Dąbrowskiego. Generał Dąbrowski jest szczególną postacią na którą zwróciłyśmy uwagę, ponieważ – urodził się – w Pierzchowcu! Dawniej bowiem, obecny Pierzchów, to były dwie osobne wsie: Pierzchów oraz Pierzchowiec. Nieopodal naszego domu znajdował się dworek, w którym na świat przyszedł ten sławny Polak. Obecnie, w miejscu tym znajduje się pomnik oraz kopiec.

W warsztatach historycznych pomocą okazała się książka, którą dostałyśmy dawno temu od mojej mamy. Wydawnictwo WSiP, seria „To moja Polska – Symbole”. Lena kolorowała godło – biały orzeł w złotej koronie na czerwonym tle. Następnie grałyśmy w grę „wehikuł czasu”. Maszyna czasu przeniosła nas aż do samego początku – czyli do trzech legendarnych braci – Lecha, Czecha i Rusa. Spotkałyśmy Mieszka I, brałyśmy udział w turnieju rycerskim… Grałyśmy też w historyczne memory.

Sporo czasu zajęły nam rozmowy o królach. Dzieje, kiedy w Polsce żyli królowie są nadal bardzo inspirujące. A wieść, że na Wawelu – na tym samym Wawelu, po którym teraz spacerujemy my – przechadzały się księżne – moje dziecko poczuło się chyba jak prawdziwa księżniczka.

Z braku czasu, jutro wyruszamy do Wielkopolski, wpis bez zdjęć. Po powrocie dodamy zdjęcia i uzupełnimy jeszcze ciut opis 🙂

 

Fauna i flora Polski, czyli #NaszaPolska z „lekkim” poślizgiem

„Lekki” poślizg, to określenie bardzo delikatne. Ale – już nadrabiamy. Czas na grudniowy wpis #NaszaPolska. A nie, to jeszcze listopadowy!
nasza-polska

W listopadzie tematem przewodnim projektu była przyroda. Fauna i flora Polski. Temat fajny. Ciekawy. Ale w naszym domu okazał się ciężki do zrealizowania. Dlaczego? Otóż mam w domu małego zwierzęcego maniaka. Nie bez powodu zresztą twierdzi od dłuższego czasu, że będzie weterynarzem… Nie trudno zapewne odgadnąć, że fauna zdecydowanie pokonała florę. Wręcz zdominowała nasze „rozmowy” i działania. Na początek zrobiłyśmy planszę, która pozwoliła na rozróżnienie pojęć fauny i flory.

Na początek – tak jak przy poprzednim temacie – książka „A to Polska właśnie”, a tam Dąb Bartek („jak to? drzewo ma imię?”), Białowieskie Żubry, Bociany (i od samego początku – jak się boćki wykluwają, co jedzą, jak uczą się latać oraz wiele innych), w lesie, w górach… Zainteresowanie Młodej Bartkiem przypomniało mi, ze w Wielkopolsce, w Rogalinie również znajdują się stare dęby. Pomniki przyrody. Kusi mnie, żeby podjechać tam „przy okazji”, bo za chwil kilka wybieramy się do Poznania, lecz – nie wiem czy czasowo uda nam się wszystko pogodzić… chociaż – kto wie. Fajnie byłoby „na żywo” zobaczyć taki pomnik przyrody.

Sporo czytałyśmy o zwierzakach w Polsce. Jeleń, kaczka krzyżówka i dzik – poznane bardzo dokładnie. Czytałyśmy również o zwierzętach, których gatunki są zagrożone. Mamy taką fajną książkę „Zagrożone zwierzęta” z serii Biblioteka wiedzy. Kupione zapewne w jakimś markecie przy stanowiskach z książkami 😀 Opisano w niej prawie 30 gatunków zwierząt, które zagrożone są wyginięciem. Nie wszystkie z nich żyją w Polsce, co nie przeszkodziło przeczytać całości. Od deski, do deski.

O chronionych gatunkach zwierząt już stricte w Polsce czytałyśmy w Lenuśkowej pamiątce przedszkolnej. W czerwcu, gdy Lenka kończyła przygodę z przedszkolem, dostała książkę „Polska piękno naszej przyrody” Ilony Jarosz. Nawet nie wiedziałam, że w Polsce rośnie krzew  – „Bagno zwyczajne” – swoją drogą całkiem ładne to bagno i – jak się okazuje całkiem przydatne bywa w leczeniu reumatyzmu. Autorka wymienia również inne chronione gatunki. A w tym – niespodzianka dla Leny – mysikrólik! Jakiś czas temu uratowaliśmy jednego małego, który wypadł z gniazda. Lenka samodzielnie ptaszynę dopajała, dokarmiała („fujj, on serio będzie to jadł??”) i ptaszynka odzyskała siły i odfrunęła.

Co ciekawe, książka „Polska piękno naszej przyrody” – poza omówieniem pewnych ogólnych zagadnień, które mają wpływ na przyrodę – skupia wiele uwagi na poszczególne regiony kraju. Omawiana jest przyroda w każdym województwie. Dzięki temu dziecko dowiaduje się czym słynie każdy z regionów. Zarówno jakie zwierzęta występują, jakie szczególne rośliny, a także znajdują się informacje o parkach narodowych, które występują na danym obszarze. Nasza uwaga skupiła się przede wszystkim na województwie małopolskim. A tam? na zdjęciach Trzy Korony, Sokolica, Ciężkowice. Lena od razu poznała, gdzie była 🙂 oraz województwo zachodniopomorskie, czyli region babci i dziadka. I tam oczywiście też znajome widoki – jezioro Turkusowe, Woliński Park Narodowy, klify nadmorskie… I orzeł Bielik. I Krzywy Las. Przegląd przyrodniczy województw sprawił, że Młoda zażyczyła sobie, żeby narysować mapę Polski i zaznaczała – gdzie już byłyśmy i – gdzie jeszcze powinnyśmy się wybrać 🙂

 

Polowanie na czarownice, czyli Skamieniałe Miasto i Wąwóz Czarownic w Ciężkowicach

Wycieczka planowana już od wakacji. Ale – jakoś się nie składało. Dziś, korzystając z pięknej wiosennej pogody, jaką obdarza nas zima, postanowiliśmy rano – jedziemy!

Dziecko zadowolone. Skały, szczeliny, było gdzie się chować. Próby wspinaczki też za nami – piramidy próbowała zdobywać 😀

Ale od początku. Do skalnego miasta bardzo łatwo jest trafić. Tuż przy głównej drodze, nie sposób jest przeoczyć skałę Grunwald. Zwaną – jak się dowiedziałyśmy dawniej Piekło. A dlaczegóż piekło? Ano legenda ponoć głosi, że w skale ukryte są skarby. I raz do roku otwiera się szczelina, która owe skarby ukazuje. Jednak zdobycie ich nie jest możliwe, ponieważ próba wejścia kończy się zamknięciem szczeliny i uwięzieniem próbującego na wieki.. Natomiast nazwa Grunwald funkcjonuje dopiero od 1910 r, kiedy to Ignacy Jan Paderewski (swoją drogą kiedyś musimy wybrać się oglądnąć jego dworek oraz muzeum w Ciężkowicach) ufundował tablicę, upamiętniającą rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Wyjeżdżając z parkingu zauważyliśmy, że obok skały wbite są dwa nagie miecze.

Na necie znaleźliśmy taką oto mapkę „poglądową”, z którą Lena wędrowała i odgadywała nazwy kolejnych skał.

skamieniale-miaasto

źródło: http://www.skamienialemiasto.pl/

Z Legend (swoją drogą znalazłyśmy opis legend dotyczących każdej z mijanych na mapie skałek), Lenie najbardziej spodobała się – poza oczywiście Grunwaldem vel. Piekło, legenda o skałce z krzyżem. Tutaj istnieją ponoć dwie legendy. Według pierwszej, jest to kościół zamieniony w skałę. Zamiany dokonał sam diabeł, który grając regularnie z proboszczem w kości sprawił, że ksiądz przegrał cały swój dobytek. Nie mając już nic – zastawił kościół, który oczywiście przegrał. Druga wersja zdecydowanie bardziej spodobała się dziecku memu. Otóż – związana jest ona oczywiście – z diabłem. Pijanym czartem, który siadywał na skałce i rzucał w ludzi kamieniami. Ludzie chcąc bezpiecznie móc dostać się do miasta postanowili umieścić na szczycie skały krzyż. Diabeł widząc krzyż – już nigdy na skale się nie pojawił.

Cały szlak jest wręcz doskonale oznakowany. Ani przez chwilę nie musieliśmy zastanawiać się, którędy iść.

Nieopodal Skamieniałego Miasta znajduje się kolejna atrakcja – Wąwóz Czarownic i Wodospad Czarownic. Wodospad niewielki, lecz Młoda zachwycona. W Wąwozie oczywiście tematem nr 1 było – „Czy tu naprawdę są/były czarownice? a jeśli tak, to co one tu robiły?”

I na koniec kilka fotek 🙂

20161120_120758 20161120_120911 20161120_121040 20161120_121547 20161120_123042 20161120_123826 20161120_130219 20161120_132309 20161120_132338

Dobra zmiana :)

Jest październik. Lena dopiero co rozpoczęła edukację w szkolnej zerówce, a już zdążyłyśmy zmienić placówkę oświatową!

Sześć tygodni. Tyle wytrzymałyśmy w naszej wiejskiej szkole. Rano Młoda niechętnie zostawała w szkole. Zbierała się jakby za karę miała tam iść. A jak ze szkoły wychodziła? To w stanie takim, że najlepiej byłoby jej kaganiec założyć, żeby nie gryzła i trzymać się tak co najmniej ze 3 metry dalej, żeby jadem nie pluła. A później? Tak wściekła chodziła, że szkoda gadać… W ogóle nie można się było do dziecka odezwać, bo zaraz krzyczała, pyskowała i w ogóle strach się bać. Początkowo myślałam, że to efekt zmęczenia. Aż dostałam „liścik miłosny” od pani z angielskiego, która żaliła się, że dziecko się do niej nie odzywa, że nie chce brać udziału w zajęciach (osobiście – jestem dzieckiem nauczyciela i w głowie mi się nie mieści coś takiego. jak to sześciolatek NIE CHCE brać udziału w zajęciach? no to z całym szacunkiem, ale co z pani za nauczyciel?). Rozmowa z Młodą dała tyle, że dowiedziałam się jedynie, że pani kiedyś tam jej też nie słuchała, więc ona się do niej odzywała nie będzie. I koniec. Zawzięła się i nie da się z dzieckiem dogadać.

Całe to zamieszanie i przy okazji jeszcze fakt, że brak świetlicy bardzo nam zaczął doskwierać, udało się przenieść Młodą do szkoły w – sąsiedniej miejscowości. Wszelkie problemy jakie były w naszej wiejskiej szkole zniknęły. Lena do szkoły chodzi chętnie, dużo opowiada co się dzieje, co robili itp…. Z każdym rozmawia, bierze udział we wszystkich zajęciach, podporządkowuje się poleceniom… Nie ma z nią absolutnie najmniejszych problemów! Wróciła do normalności, zadaje milion pytań na minutę, wszystko ją ciekawi…

Początkowo miałam trochę wątpliwości, czy Młoda odnajdzie się w nowej szkole. Dość dużej szkole. Moje obawy poszły paść się na łąkę już po pierwszym dniu. Po dwóch tygodniach widzę, że dla Leny ta zmiana była najlepszą rzeczą na świecie.

Nasza Polska – Geografia

#NaszaPolska to nasz pierwszy projekt, a już zaczynamy opóźnieniem. Niestety, choróbsko czasu nie wybiera. Ale już lepiej, więc czas nadrabiać zaległości.

nasza-polska

Od czego by tu zacząć?

Same rozmowy o Polsce trochę nam się „przeciągnęły”. Młoda generalnie okazuje się, że ma problem z czasoprzestrzenią. Na początku trudność sprawiało jej ogarnięcie świata. Polska na mapie? Wśród inny krajów? Toż to tak abstrakcyjne, że nie do pojęcia! Sporo czasu spędziłyśmy nad tym, żeby poukładać w małej głowie czasoprzestrzeń. Ale chyba się udało!

Lena nie byłaby sobą, gdyby skupiła się wyłącznie na danym temacie. Obok samego tematu przewodniego projektu – rozmawiałyśmy o wielu, wielu innych… Pojawienie się w domu globusa spowodowało, że: po pierwsze oczywiście nauczyła się rozróżniać kontynenty, a w Europie – wie gdzie leży #NaszaPolska (oczywiście szuka Morza Bałtyckiego). Zakup globusa to oczywiście powód do wizualizacji dnia i nocy i po raz milionowy sprawdzania gdzie jest noc, jeśli u nas jest dzień i na odwrót. 🙂

Po globusie przyszedł czas na mapę. Konturową Europy oraz samej Polski. Po wstępnych „problemach” Lena potrafi wśród konturów europejskich krajów wskazać gdzie jest Polska. Kolejnym „etapem” zabawy z mapą była już sama Polska, na której zaznaczałyśmy największe rzeki, miasta, góry…. I nasze ukochane Pieniny oczywiście też 🙂

Przy okazji odkrywania ukształtowania terenu – powrócił oczywiście wałkowany w naszym domu już z milion razy (jak nie więcej!) temat powstawania gór.

Była też mapa z masy solnej (lecz tu ze zdjęciem mamy mały problem, bo gdzieś się zapodziało – jak odnajdę – dokleimy 🙂 ) pomalowana farbami, w kolorystyce „mapowej”. I własnoręcznie wykonana przez nas gra – podróż dookoła Polski.

Rewelacyjnym odkryciem (przez przypadek, w moim miejscu pracy wypatrzyłam) była książka „A to Polska właśnie” Anny Paszkiewicz. Jest to zbiór wierszy dla dzieci, których tematyka dotyczy właśnie Polski. Wierszyki podzielone są na działy: Polskie Symbole, Znani Polacy, Miasta, rzeki i regiony, Polskie legendy, Polska fauna i flora oraz Polskie Zwyczaje. Książkę oczywiście zdążyłyśmy oczywiście przeczytać całą, jednak szczególna uwaga skupiona została na miastach, rzekach i regionach, a wśród nich: Tatry, Bałtyk, Polskie jeziora, Skarby polskich kopalni, Wisła, Odra, Gniezno, Gdański Żuraw, Warszawa, Kraków, Poznańskie koziołki, Wrocławskie krasnale, Toruń oraz Zakopane.

zdj

Muszę przyznać, że ciekawość Młodej bardzo, ale to bardzo przykuł fakt, że – w Polsce mamy pustynie! Jedną, ale jednak pustynię.

Brakuje nam jeszcze zdjęć. Obiecuję, że poprawimy się, ogarniemy fotki i post edytujemy. 🙂