Żywa szopka

W miejscowości, gdzie Lenka chodzi do szkoły co roku w okolicy Bożego Narodzenia pojawia się żywa szopka. Nie trudno jest się domyślić, że cieszy się ona dużą popularnością. Szczególnie wśród dzieci. Owce, kozy, króliki, osioł i różnego rodzaju ptactwo. i lamy! W zeszłym roku były też kuce, w tym niestety nie. Szopka i możliwość zobaczenia zwierzaków na żywo to nie lada gratka dla najmłodszych.

Lena nie jest wyjątkiem. Gdyby mogła, siedziałaby tam od rana do nocy. Chodzimy więc, odwiedzamy, póki jeszcze jest. Dziś też byłyśmy. Trafiłyśmy dość niefortunnie, bo akurat przyszła wycieczka licealistów… w ramach lekcji przyszli z dwoma paniami. To, co w tej szopce wyprawiali, to po prostu jakaś masakra. Teoretycznie można by się spodziewać, że prawie dorośli ludzie, nawet jeśli nie są wybitnie zainteresowani oglądaniem owiec czy osła, chociaż podejdą do tematu obojętnie. Skoro kazali, to przyszliśmy, postaliśmy, pogadaliśmy i idziemy. Otóż nie! Licealiści zachowywali się gorzej niż przedszkolaki! Owce ciągali za futro, koziołka za rogi tak, że wyrwał się, wpadł na osiołka, a osioł wystraszył. A najgorzej chyba miały lamy, „panowie” chyba próbowali sprowokować lamy do plucia… O używanym przez nich słownictwie już nie wspomnę. Nie zwracali uwagi ani trochę, że dookoła nich są dzieci… A co na to panie nauczycielki? Ano nic! Ani dręczenie zwierząt, ani wulgarne słownictwo! Nic, zero jakiejkolwiek reakcji! Panie bardziej zainteresowane były tym, żeby zrobić sobie zdjęcie z osłem, niż tym, w jaki sposób zachowują się ich uczniowie…

Później wrzucę zdjęcia zwierzorków 🙂

Mała niespodzianka :D

Ostatnio na profilu fb #GirlsGoneTech pojawił się konkurs.. Zdjęcie majsterkującej Leny, która tworzyła własną wersję układu słonecznego wbijając wkręty młotkiem (tak, wiem, czepiam się szczegółów 😛 ) znalazło się w pierwszej trójce. Nagroda? klocki Lego, zestaw Kobiety w NASA.

Wczoraj doszła paczka. Wręcz ekspresem 🙂 Klocki? Oczywiście już złożone. Biografie pań z klocków? Wyszukane w czeluściach internetu, przeczytane, przemielone z milion razy, ale coś czuję, że będzie i drugi milion… I ze 3 tryliardy pytań dodatkowych. Jeden konkurs, a matka stanie się specem przestrzeni kosmicznej 😀

Start rakiety Apollo ileśtam oczywiście też oglądnięty 😀

Poniżej klockowo-pokonkursowe składanie 🙂 Jeszcze raz dziękujemy wszystkim znajomym i nieznajomym za głosowanie na Lenkę! 🙂

To jak to było u nas?

Czyli słów kilka jak wyhodować mola książkowego.

Lena wcale nie należy do dzieci, które czytać zaczęły już w wieku lat 3 czy 4. Długo nie ciągnęło jej do liter, czasami tylko zapytała o jakąś. Klocki Logo, które wykorzystuje pan profesor B. Rocławski w glottodydaktyce, a które Lenka dostała od Babci – najchętniej używała jako kolejnych klocków do budowania zagrody dla swoich zwierzaków, kucyków i innego bydła. O zgrozo! Zawsze trawką do góry 😀

Na zdjęciu klocki logo, a z nich ułożone imię dziecka mego. Trawka u dołu już nie będzie zagadką dla niewtajemniczonych 🙂 Z premedytacją pomieszane są litery pisane i drukowane. Klocek ma cztery ściany, a na każdej z nich mała i duża litera drukowana i pisana, więc dziecko „opatruje się” z wizualnym wyglądem litery w każdej wersji 🙂

W przedszkolu przyszedł czas na roczne przygotowanie przedszkolne, dzieciaki zaczynały głoskować, a Lena – wielka trauma, bo ona nie umie. Przeprasza. Potrafiła. Wskazać głoskę na początku wyrazu. Ale wygłos? śródgłos? Cwaniara zapamiętywała jak głoskują inne dzieci i powtarzała z pamięci. Pewnego dnia, czekając na Lenę pod salą usłyszałam głoskowanie pani wychowawczyni i zrozumiałam. „Dzieci, głoskujemy wyraz dom. dY-O-mY”. Myślę sobie – to jesteśmy w domu. Wcale się nie dziwię, że dzieciak ma problem. Zaczęłyśmy zatem intensywnie bawić się i ćwiczyć w domu. Klocki logo – wreszcie stanęły trawką na ziemi 😀 wymowa, połączona z bodźcem wzrokowym, wytłumaczenie że nie ma głoski dY, jest sylaba dy. A głoska to D. Ćwiczenia, ćwiczenia, ćwiczenia. Czytanie książek w końcu wspólne (czytanie jest u nas w domu od zawsze, natomiast długo czytałam ja, a Lena tylko słuchała). Z aktualnie czytanej książki „wybierałam” proste wyrazy w tekście, które czytała Lenka. Od zawsze wręcz ślizgając się po sylabach. W pewnym momencie był mały zgrzyt, bo oczywiście w przedszkolu pani uczyła dzieciaki składać wyrazy z głosek… i to z głosek do których przyczepiała się ta nieszczęsna Y. Na szczęście udało nam się okiełznać naukę czytania ślizganiem się po sylabach zanim metoda stosowana w przedszkolu zebrała swoje plony. Swego czasu kupiłam Lence kilka książek takich do nauki czytania. Przeczytała wszystkie na raz i zapytała czemu jej takie łatwe daje?

książki do nauki czytania

Książki występują w trzech wersjach, w zależności od zaawansowania nauki. Poziom 1 dla tych, którzy dopiero co zaczynają swoją czytelniczą przygodę, poziom 2, troszkę bardziej skomplikowany oraz poziom 3, gdy dziecko tak naprawdę utrwala swoje umiejętności. Lena „połknęła” wszystkie na raz. Czytając kotu na dobranoc 😀

nic dodać, nic ująć

W naszym domu miłość do książek rozkwita ostatnio z dnia na dzień. Młoda idzie do szkoły, wraca do domu i już od progu informuje mnie „Mama, Mama, byłam w bibliotece”. Zamieram, zastanawiając się, ile tym razem książek przytargała… Wczoraj? Zaledwie 6! Co to jest? Tyle co nic. I siedzi i czyta. Czyta w szkole podczas przerw, trochę też na świetlicy. Trochę w domu. Z własnej woli idzie myć się wcześniej, żeby mogła się już położyć i poczytać sama i dopiero gdy oczy stają się zmęczone – wtedy, łaskawie pozwala, żebym to ja jej poczytała 😀 #pożeraczksiążek….

Na zdjęciu – wczorajsza sterta…

W wolnej chwili zdradzimy Wam tajemnicę, jak to się stało, że w naszym domu rośnie taki pożeracz książek 🙂

 

Mól książkowy

Dawno nas tu nie było… Postaramy się poprawić.

Jest październik. W zasadzie – już prawie listopad. Lena rozpoczęła w tym roku naukę w klasie pierwszej. W zasadzie zadowolona jest… Wymarzony, różowy plecak z jednorożcem (?!?) w dodatku jeszcze spełniający kryteria wyboru matki (usztywniane plecy, regulowane szelki i inne takie dziwadła 😀 ). Szkoła ma tylko jeden ogromny minus zdaniem mego dziecka. Pisanie!! Bo masakra, bo po co ona ma te literki pisać, te szlaczki robić… no tragedia po prostu! Ale za to dać dziecku książkę…. to dziecka nie ma. Mój osobisty, prywatny mól książkowy jest stałym bywalcem szkolnej biblioteki. I – wieczorne czytanie na dobranoc, to u nas rutyna od bardzo dawna – tak teraz czyta sama, dopiero jak oczy zaczynają się kleić wolno jest czytać mi! A rano? wstaje i pakuje książkę do plecaka „bo wiesz? ja sobie na długiej przerwie poczytam i na świetlicy”. I czyta! A ja po cichu liczę na to, że jej nie przejdzie 😀

Międzyzdroje 2017

 

Pogoda w tym roku zdecydowanie się na nas wypięła.. Niestety. Dopiero dzień przed wyjazdem na południe – pogoda poprawiła się na tyle, żeby iść na plażę. Ja, jako tubylec, oczywiście nawet butów nie ściągnęłam. Ale dziecię me? A jakże! Moczyła nogi w wodzie! I to nie w kaloszach 😀

Tak wyglądała plaża w Międzyzdrojach dzień przed naszym wyjazdem. Lipiec! a plaża pusta. Niewiarygodne. Normalnie, to o tej porze roku przez międzyzdrojską plażę nie idzie przejść…

Wbrew pozorom, nad polskim morzem gdy pogody brak też jest co robić. My, w związku z tym, że byłyśmy same i bez auta, postanowiłyśmy postawić ciut na spędzenie czasu z rodziną i znajomymi. Chociaż – i na wędrówki pomiędzy deszczem czasu nie zabrakło.

Gdzie iść w Międzyzdrojach? Dla dzieciaków na pewno fajnym miejscem jest zagroda żubrów, znajdująca się na terenie Wolińskiego Parku Narodowego. Młoda była zachwycona, natomiast ja nie za bardzo. Pamiętam zagrodę z czasów mojego dzieciństwa i przyznam szczerze, że ubogo się tam zrobiło. Żubry – owszem są. Orzeł bielik – sztuk jeden. Dziki – sztuk 3. A kiedyś było całe stadko. I to z małymi warchlakami! Jeden jeleń…. i chyba tyle.. Lena zachwycona, szczególnie, że te żubry wreszcie na żywo zobaczyć mogła. My mamy co prawda na południu ośrodek hodowli żubrów, w Niepołomicach, jest to jednak ośrodek zamknięty i mając odrobinę farta ewentualnie można sobie pooglądać żubrzyki przez płot. Betonowy. Jak ktoś kogoś podniesie.

Mówiąc szczerze, jak tak teraz patrzę na zdjęcia – to tego Bielika to prawie w ogóle nie widać 😀 Jelenia i sarny też 😀 Ale – najważniejsze, że dziecko zadowolone ze spaceru było 😉

Międzyzdroje, to też promenada Gwiazd. Podobno Festiwal odbywa się nadal, co roku, pod hotelem Amber Baltic – przybywa łapek na chodniku. Dla dziecka – frajda. Lena latała od jednej do drugiej i przymierzała, która pasuje.

Niestety, wszystkie były jakieś takie – olbrzymie 😉

Na co jeszcze można zwrócić uwagę w Międzyzdrojach a gdzie tym razem my nie dotarłyśmy?

  1. Muzeum WPN. Tu niestety pokonały nas godziny pracy muzeum 😉 ale nadrobimy!
  2. Planetarium, które znajduje się tuż obok gabinetu figur woskowych.
  3. Gabinet figur woskowych
  4. Muzeum miniatur
  5. Park linowy (ponoć jest, ponoć fajny, niestety ciągle mokro było, więc – nie dane nam było sprawdzić co i jak).
  6. Rejs statkiem z molo w Międzyzdrojach lub – wycieczka do Dziwnowa i tam też dwa pirackie statki pływają po zalewie kamieńskim i po morzu. W Dziwnowie dodatkową atrakcją dla dzieci będzie most zwodzony, który podczas wypływania statku w morze podnosi się 🙂

Kierowco, gdzie Twój mózg??

Im więcej jeżdżę, tym częściej zastanawiam się nad tym, dlaczego niektórzy kierowcy wsiadają za kierownicę zostawiając swój mózg w domu na półce. Bezmyślność niektórych kierujących pojazdami sprawia, że siwieję. Z dnia na dzień. Serio!!

Jako „młody kierowca” wiele kilometrów na swoim koncie jeszcze nie mam. Wiem, że popełniam błędy. Jak każdy na początku. Ale wczorajszy powrót z Szaflar ciut mnie – wykończył. Szczególnie początek trasy. Ledwo wyruszyliśmy, a tu – korek. Na Zakopiance? Toż to nic nowego. Toczymy się więc na jedyneczce, przesuwając się kilka 3, góra 4 metry raz na kilka minut… No cóż, trudno.. Życie. Aż dojeżdżamy do źródła całego zamieszania. Stłuczka! Na łuku drogi. Taka delikatna, że nawet nie bardzo było widać, żeby cokolwiek auta odrapane były. I co? Stoją barany na drodze, na owym łuku i dyskutują, oświadczenia spisują… a 5 metrów dalej (słownie, pięć metrów!!!) przystanek autobusowy. Zatoczka. Straty prawie żadne, a bezmyślność tych dwóch kierowców nie dość, że spowodowała kilkukilometrowy korek, to jeszcze stwarzali zagrożenie dla innych uczestników ruchu drogowego. Zamiast zjechać do zatoczki i załatwiać formalności… Takim ludziom zabierałabym prawo jazdy od razu na drodze… Serio!

Szaflary, 09.07.2017

Jak Szaflary, to oczywiście pełne lenistwo w wodzie Gorącego Potoku! Co ja mogę powiedzieć? W końcu woda w temperaturze zgodnym z moimi preferencjami. 😀

Dla dzieci istny raj. Chyba, że dzieciak boi się wody, to pozostaje mu tylko drobne szaleństwo na placu zabaw. Moje dziecko wody nie boi się w ogóle. Z pływaniem radzi sobie całkiem sprytnie, więc korzystała w pełni. No prawie, bo dwie największe zjeżdżalnie niestety mają ograniczenie wzrostu. 130 cm. Lenie jeszcze „kawałek” brakuje. Wielce się nie przejęła.

Największe atrakcje? Poducha do skakania i zjeżdżania z niej oraz kubeł zimnej wody na łeb 😀 Serio! W części dla dzieciaków było wielkie wiadro, które napełniało się wodą. A następnie – przechylało a woda rozlewała się po całym basenie. Ku uciesze i radości dzieciaków 🙂

Co można dodać na plus? Dla każdego coś dobrego. I trochę piachu, i trawy, więc koc jest gdzie rozłożyć. I można wypożyczyć leżaki. I nie trzeba nosić ze sobą pieniędzy. Żeby kupić coś do zjedzenia czy picia wystarczy zegarek – identyfikator, a płaci się przy wyjściu. Fajne rozwiązanie. Tylko trzeba uważać, żeby nie mieć „niespodzianki” przy wyjściu jak się dostanie paragon 😀

Na zdjęciu poniżej owa poducha, na której chyba najwięcej czasu spędziła Lena 🙂

 

Zabierzów Bocheński, czyli korzystamy z pogody

A właściwie korzystaliśmy. Wczoraj. Bo dzisiaj Słońce schowało się za chmurami i ani myśli wyjść.

Zabierzów Bocheński. Rzut beretem – Niepołomice i puszcza. Tym razem, zamiast jazdy rowerem po puszczy postanowiliśmy się trochę pomoczyć. Bobrowe rozlewisko, to miejsce i dla miłośników kąpieli słonecznych i wodnych, a także wspaniałe miejsce dla wędkarzy. I – wbrew pozorom – nikt nikomu nie przeszkadza. W Zabierzowie Bocheńskim byliśmy już kilka razy. Jest tam i plaża (taka z piachem, gdzie do woli można budować zamki z piachu), ale kocyk lub leżak można rozłożyć także na nieco mniej „zaludnionym” brzegu – na trawie. Z reguły wybieramy trawę, ponieważ na części piaszczystej bywa bardzo tłoczno. Jednak o tej porze roku część piaszczysta jest jeszcze do zniesienia. Od strony plaży jest część ograniczona bojami, dzięki czemu dzieciaczki mogą chlapać się bezpiecznie, przy brzegu pod okiem rodziców. Mogą.. chyba, że jest to Lena, którą pływanie w wodzie po kolana nie satysfakcjonuje. Dlatego też ojciec miał przechlapane i siedział z młodą w wodzie cały czas. Nie żeby był jej do czegoś potrzebny, bo dziecię nasze z pływaniem radzi sobie zdecydowanie lepiej niż z matka 😀 pływa (oczywiście w rękawkach), nurkuje, ale – na wszelki wypadek ojciec gdzieś tam w pobliżu był. Ja tam zdecydowanie wolę wygrzewać stare kości na słoneczku 😀 Wczorajsze słońce było takie niepozorne, za chmurami czasem się chowało, ale – przypalić potrafiło. Tyle lat mieszkania nad morzem, nie raz i nie dwa z koleżanką zdecydowanie przesadziłyśmy z wylegiwaniem się na plaży, ale – jeszcze nigdy nie było tak źle. Maść na poparzenia, plus tabletki przeciwbólowe i jakoś radę dam… No cóż, za głupotę się płaci..

My, pomijając mój wygląd dziś i samopoczucie, bawiliśmy się wczoraj świetnie. Lena – jak na rybę w wodzie przystało – wybawiła się doskonale. Szczególnie, że razem z tatą wypożyczyli sobie rowerek wodny i pływali dookoła jeziorka 🙂

A ja szczerze mówiąc siedziałam na plaży i z całego serca współczułam niektórym dzieciakom. „Siedź tu, nie wchodź za głęboko (po kolana!!), proszę wyjść z wody bo nie mamy ręcznika, A. co ja mówię, masz na brzegu siedzieć” I inne tego typu. A paniusie, bo dwie były, siedzą dupami na kocyku, popijają piwka, a dzieci mają siedzieć na brzegu, najlepiej niezamoczone i patrzeć jak bawią się inni.. ba! za wejście do wody po kolana jedna z nich groziła dziecku, że dziś bajki nie będzie, bo jest niegrzeczne.

Moje dziecko natomiast było w stanie ciężkiego szoku, że – najpierw dwie dziewczynki, a później dziewczynka i chłopiec latały po plaży na golasa. Dla mojej sześciolatki było to niepojęte i nie do ogarnięcia. Ja akurat z tych rodziców, którzy nie puszczali, nie puszczają i nigdy nie będą dzieciaka z gołym tyłkiem po plaży.

A w czasie, kiedy Lena nie brykała w wodzie? Jedni budują zamki z piasku, a Lena czytała książkę 😀 Moja krew!

Ojców, 04.06.2017

Było o Maciejowej, to będzie i o Ojcowie. 😀

Jedno, co pewnie dość długo będzie mi się kojarzyło z tą wycieczką, to problem z parkowaniem 😀 Serio! Na szczęście to nie ja musiałam znaleźć miejsce parkingowe, ani nie ja musiałam cofać na parkingu pod zamkiem żeby przejechać w górę na kolejny parking… Szkoda tylko, że ja musiałam później wracać i z duszą na ramieniu przejeżdżać między poparkowanymi po obu stronach drogi samochodami.. a to wszystko – na zakazie zatrzymywania i postoju! Ja, mimo lęku, że kogoś zawadzę przejechałam. Ale czymś większym gabarytowo niż asterka – chyba bym na zawał zeszła jakby mi przyszło przejechać…

Wracając jednak do samej wycieczki. Do Ojcowa pojechaliśmy – średnio przygotowani. Na szczęście na miejscu dało się kupić mapę, więc daliśmy radę. Dotarliśmy na parkin pod Złotą Górą, a stamtąd, spacerkiem, przez Dolinę Sąspowską, dotarliśmy do miejsca, gdzie można było zjeść pstrąga 😀 Dolina robiła wrażenie i co najlepsze – nie było tam zasięgu żadnej sieci komórkowej 😀 Telefon służyć mógł jedynie za aparat fotograficzny. Oczywiście, ku rozpaczy pewnej 10 – latki, która z nami była. No jak to, bez zasięgu? Bez internetu w telefonie? No cóż, takie życie.

Dolinka piękna. Wędrowaliśmy wśród drzew, a dziewczyny największą frajdę miały ze źródeł. Mijaliśmy dwa: źródło Filipowskiego oraz źródło Harcerza. Cóż pisać więcej? Nic, najlepiej zobaczyć.  My na pewno jeszcze wrócimy. Przed nami jeszcze zwiedzanie jaskiń, Zamek w Ojcowie i Pieskowej Skale. Oraz – słynna maczuga Herkulesa.